7/17/2016 0

Wspomnienia z dzieciństwa.

Znów ląduje na kanapie z lapkiem na kolanach. Próbuje wyrzucić z myśli obrazy z Nicei, które wciąż pokazywane są w TV. Dramatyczne relacje świadków, liczba ofiar, w tym dzieci...

Czas na dużą, białą bez cukru z nutką wspomnień z dzieciństwa...

Mieszkaliśmy w dużym, wygodnym domu na wsi, pokrytym czerwoną dachówką. Wybudowanym jeszcze przed II wojną światową, jak się później dowiedziałam. Dom miał dużo okien przeróżnych rozmiarów, niektóre były duże, a inne bardzo malutkie, wszystkie zaś miały białe ramy. Pamiętam szaro-kremowy tynk, który nie bardzo komponował się z czerwoną dachówką. Wnętrze domu było bardzo ciepłe i przytulne, wyposażenie, meble nie były luksusowe ani nowoczesne, jednakże całe wnętrze dawało poczucie komfortu i bezpieczeństwa.


Przypominam sobie piękne, pachnące świeżością dywany, które przyozdabiały podłogi w niemal wszystkich pomieszczeniach. Bardzo lubiłam bawić się na jednym z nich, w dużym pokoju na piętrze. Był to duży, bladoczerwony dywan z czarnymi szlaczkami, które przedstawiały różnej wielkości kwiaty. Siadałam na nim, wyciągałam swoje lalki barbie i uciekałam w świat wielokolorowych, pięknie ozdobionych ciuszków dla lalek.

W rogu pokoju stał duży, rudobrązowy piec kaflowy który ogrzewał całe pomieszczenie. Pamiętam to błogie, uspakajające ciepło, które otulało mnie w jesienne i zimowe wieczory.
Każdego dnia, po całym domu unosiły się zapachy z kuchni, piękne zapachy. Babcia z mamą dbały o to, by na stole zawsze pojawiały się przepyszne, różnorodne potrawy. Babcia, mama mojego ojca znana była ze swoich wspaniałych wypieków i kulinarnych zdolności. Mama nie ustępowała Jej  bynajmniej w kwestii gotowania. Niestety (nad czym strasznie ubolewam), nie odziedziczyłam ani po mamie, ani po babci zdolności kulinarno-cukierniczych. 

Wspominam z rozczuleniem krzątaninę, która trwała od maja do sierpnia,  gdy mama z babcią robiły rozmaite przetwory na zimę. Barwne słoiczki z przeróżnymi zawartościami: dżemy z truskawek, czereśni, malin i jagód. Mus jabłkowy o cudownej, rozpływającej się w ustach konsystencji. Konfitury z wiśni i czerwonej porzeczki, kompoty z  gruszek i winogron. Pyszne, kolorowe leczo w  litrowych słoiczkach, no i oczywiście ogórki kiszone, moje ulubione, twarde, pachnące chrzanem i czosnkiem. Pod koniec wakacji półki w spiżarni na piętrze, uginały się pod ciężarem wielokolorowych słoiczków, które okupione były ciężką pracą wspaniałych gospodyń oraz wypełnione mnóstwem witamin.


Działka przy domu nie była duża, ale bardzo dobrze zagospodarowana. Przy lewej ścianie, bezpośrednio połączonej z domem, stały kotłownia i niewielka szopa na drewno. Zbudowane były z czerwonej cegły, pokryto je czarną papą. Nie miały okien, a drzwi zamykane były na kłódki.  
Tuż pod schodkami, vis a vis grubych, dębowych drzwi wejściowych, znajdowała się niewielka, kamienna studzienka, pełna czystej, górskiej wody. Miała niewielki, drewniany daszek, staromodny kołowrotek i malutkie wiaderko wiszące na grubym łańcuchu.
Obok studni rosła piękna, stara jabłoń o rozłożystych gałęziach, kiedy kwitła, jawiły się na niej piękne, białe kwiatuszki, które całkowicie okalały gałęzie. 
Owoce dawała we wrześniu, pyszne, czerwone jabłuszka przeróżnej wielkości i czerwonej barwy. Ich smak określiłabym jako słodko-kwaśny, były intrygująco smaczne.

 Jabłoń otoczona była drzewami wiśni, czereśni i gruszy, tworzyły one mały sad, ogrodzony niskim, białym płotem. Gospodynie pieczołowicie dbały o obejście, nie tylko o sad, ale także o niewielki ogródek warzywny, który kwitł sobie w rogu działki, tuż przy niewielkiej, drewnianej szopce na narzędzia. W ogródku, w równych rzędach rosły marchewki, pietruszki, cebule, sałaty a także seler i kapusta. Płot graniczny 'opętany' był przez naciekające nań krzaki malin, czerwonych i czarnych porzeczek, oraz agrest. Na obrzeżach ogródka rosła niewysoka wiśnia, która dawała przyjemne w smaku, mocno słodkie owoce. Drzewko to przypominało wierzbę płaczącą, gałęzie niemal dotykały ziemi a samo drzewko było łącznikiem ziemia- dach drewnianej szopki. 
Będąc małą dziewczynką, wykorzystywałam ów wiśnię jako drabinę.

Resztę podwórka pokrywała zielona, gęsta trawa, na niej stał też trzepak, taki, jak na wielu miejskich osiedlach, oraz niewielka, otoczona drewnianymi belkami piaskownica. Zapewne bawiłam się w niej jako berbeć, ale niestety tego już nie pamiętam.
Na podwórzu, nieopodal bramy wejściowej, była niewielka górka. W czasie zimy, na sankach lub na workach wypełnionych sianem, zjeżdżaliśmy z niej, niemal przewracając płot sadu, ku niezadowoleniu babci.

Zgrzeszyłabym, nie wspominając widoków, które cieszyły moje oczy przez te wszystkie lata, o każdej porze roku. Mianowicie, od strony frontowej domu, piękne, pokryte śniegiem góry, których szczyty zatopione były w chmurach.  Druga strona obfitowała w gęste, wiosną zielone, jesienią wielobarwne, a zimą ośnieżone lasy. Możecie wyobrazić sobie to krystaliczne, rześkie powietrze jakie towarzyszyło tym nieskalanym dymem fabryk cudom natury. Miałam ogromne szczęście, wychowywałam się otoczona upojną, bogatą i gościnną przyrodą. 

Teraz, mieszkając w mieście, tęsknię za tymi widokami, zapachami... ech...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2017 shesha pisze